DEPECHE MODE Ultra LP
Każdy z nas ma listę takich zespołów, które kształtowały osobowości, gusta i guściki. Nie raz mówiłem, że mój muzyczny rozstrzał jest bardzo duży. Taką samą miłością darzę zarówno Beyoncé, jak i Napalm Death. Nie rozumiem zamykania się w jednym gatunku, czy jednej epoce muzycznej. Nie raz walczyłem ze znajomymi, którzy zatrzymali się na pierwszych albumach np. Morbid Angel, twierdząc, że oprócz tej muzy, czy takich bandów jest jeszcze mnóstwo ciekawych rzeczy, jest inny świat! Oni z uśmiechem na twarzy odpowiadali "dobra, tam słuchaj sobie dalej Aaliah czy tam odkurzaczy z My Bloody Valentine". Jest jednak jeden zespół na tej mojej liście, który łączy.
Nie ważne, czy ktoś jest punkiem, fanem rapu czy italo disco... Depeche Mode, bo o nich mowa, łączy pokolenia i różne gusta muzyczne od lat. Zakochałem się w ich muzie, w ich mrocznej dyskotece już od pierwszych dźwięków. Wtargnęli do mojego życia z całą nową falą. The Cure, Depesze czy The Smiths – to był ten czas. Czas buntu i nastoletnich problemów. Pomimo, że nie jestem już małolatem, a nastolestnie problemy zamieniłem na dorosłe życie, to Depeche Mode nadal tworzą soundtrack do mojej codzienności. Pomimo bycia fanem, staram się podchodzić na chłodno do muzyki swoich idoli. Nie ma co ukrywać, że mieli momenty lepsze i gorsze, ale zawsze, przynajmniej według mnie, wychodzili z dołków obronną ręką. Kiedy band opuścił Alan Wilder dużo krytyków nie wierzyło w to, że Depesze ruszą dalej.
Alan był tak ważną postacią w zespole, że nawet fani nie wyobrażali sobie tego, w którym kierunku mogą pójść. To był też czas awantur w zespole, plus Gahana zmagającego się z problemem z narkotykami. Jednak muzycy wszystko to przekuli w najbardziej melancholijny i najbardziej mroczny album w swojej karierze. „Ultra” okazała się sukcesem zarówno artystycznym, jak i komercyjnym. Kiedy pierwszy raz odpaliłem ten album, poraził mnie smutek zaklęty w tych dźwiękach. Pomimo mroku, który już bił z okładki autorstwa Corbijna, album był bardzo przebojowy. Była tu kontynuacja bardziej rockowego, drapieżnego brzmienia z „Songs From Faith And Devotion”, ale panowie nie zapomnieli na tej płycie o przestrzeni i melodiach. Już singlowe numery, jak „Barrel of a Gun” czy „It’s No Good” pokazywały połączenie tych dwóch muzycznych światów. Było duszno, smutno, ale tętnił w tym taneczny puls.
Jednak moim absolutnym faworytem z promek tego albumu jest „Home”. Doskonały numer, zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Uważam, że jest to jeden z najlepszych numerów zaśpiewanych przez Gora w całej karierze DM. Drugi w kolejności będzie „Soul With Me” z „Memento”, ale to tak na marginesie. Wydaje mi się, że ogólnie Gore i Gahan byli w swoim twórczym szczycie. Pomimo, że zespół w tym okresie był bardzo wyniszczony używkami i problemami osobistymi (depresja Fletcha), dali tutaj z siebie wszystko. Zresztą, co tu dużo pisać... Uwielbiam ten album, uwielbiam ten zespół i tyle!
Tracklista
A1 Barrel Of A Gun
A2 The Love Thieves
A3 Home
A4 It's No Good
A5 Uselink
A6 Useless
B1 Sister Of Night
B2 Jazz Thieves
B3 Freestate
B4 The Bottom Line
B5 Insight