DEFTONES Ohms LP
Dobra, prawda jest taka, że Deftones to jedna z najważniejszych kapel na współczesnej scenie metalowej, chociaż czy aby na bank metalowej? Kapela powstała w 1988 roku, a swój debiut wydali 7 lat później (nie licząc demówek). Zostali wrzuceni od razu do wora z napisem "nu-metal", co moim zdaniem jest krzywdzące. Ponieważ jeśli w tej samej kategorii byli zarówno Deftones, Slipknot (których początki były bardzo bliskie hc i deathowym brzmieniom) jak i np. Limp Bizkit, czy Crazy Town (lol) no to coś jest nie tak. Nie chcę tutaj obrażać fanów Dursta itp., ale gdzie Rzym, a gdzie Krym... Muzyka Deftones wyróżniała się od samego początku, ten "dól" i brzmienie gitar, groove, cieżkie numery, które na pierwszy "rzut ucha" wydają się "nieprzystępne", ale po każdym kolejnym odsłuchu odkrywamy jego hipnotyzującą moc i genialne, nietuzinkowe melodie. Oczywiście, czym byliby nawet najlepsi muzycy, bez idealnego frontmana... i tu pojawia się oczywiście Chino. Jego wokal jest rozpoznawalny z miejsca, nie ważne jak ciężki jest numer, jak mocno zakręcony, on nadaje inny bieg, inny wydźwięk utworom Deftones. Czasami mam wrażenie, że muzycy mogliby nagrać np. najsmutniejszą balladę, a on swoim wokalem zrobiłby z tego totalny hardcore. Chino balansuje pomiędzy histerycznym krzykiem, a czymś w rodzaju psychodelicznego "private singing", plus te szepty - jednocześnie niepokojące, jak i mające w sobie coś dziwnie "chorego", przytłaczającego, ale jednocześnie bardzo pociągającego. Jest absolutnym mistrzostwem, idealnie dopełniający dźwięki Deftones. Już ich debiut, czyli "Adrenaline" z 1995 "mówił" nam to nie jest zwyczajny band, o którym ludzie zapomną bardzo szybko, tak jak o starają się wymazać i zapomnieć ten nurt do którego ich wrzucono. Drugim albumem potwierdzili tą tezę - "Around the Fur" (1997), to absolutny klasyk lat 90 oraz tzw. alternatywnego metalu. Otwierający album "My Own Summer (Shove It)" to emocjonalny roller coaster bez trzymanki, ten numer zawiera wszystko o czym wspominałem jeśli chodzi o Chino. Muzycznie wyżej, niż wyższa półka. Jednak prawdziwy rozpi... sukces i rozpoznawalność znaczy się! przyszedł z "trójką", której stuknęło 20 lat w tym roku. "White Pony", czyli album ikona, album symbol, który każdy zbuntowany nastolatek posiadał. Nie będę tutaj trzaskał felietonu na temat tego albumu, a mógłbym, bo jest o czym pisać! Jednak ze sztuką jest tak, że trzeba to "poznać", a w tym wypadku przesłuchać samemu, aby zrozumieć ten album i jego fenomen. No, ale wskażę faworyta, czyli doskonały "Pasażer" nagrany w duecie z Maynardem z Tool. Ten refren... za każdym razem wali prosto w twarz, miazga. Zresztą skoro o Tool mowa, to wydaj mi się, że właśnie bliżej im do Tool, niż do wspomnianego wyżej Limp Bizkit, z tym, że Deftones są lepsi niż Tool (BANG!). Każdy album Deftones, to pewna poprzeczka, zawieszona bardzo wysoko, to emocjonalna jazda ubrana w doskonałe dźwięki, które długo nie mogą wyjść z głowy. Jakie są nowe numery tej ekipy? Przecież w tym momencie chodzi o to co wydają teraz, a nie kiedyś, o numery, które promują nowy rozdział ich kariery. Napisanie, że są doskonałe, klimatyczne to dogmat i tak naprawdę można pisać tak o każdym, jednak nie zawsze jest to prawda, w tym wypadku jest i to w 100%. Można powiedzieć, że dwa single zapowiadające, czyli tytułowy "Ohms" i "Genesis" to taki powrót do starszego brzmienia (że tak powiem "back to school" he he) Deftones? Zapewne wielka zasługa w tym producenta Terryego Datea, który już z nimi współpracował m.in. przy "Around The Fur" oraz "White Pony". Hajp na "Ohms" nakręca się potężnie, zresztą nie ma co się dziwić, raz, że to Deftones, a dwa, że nawet jeśli nie jest się ich fanem, ale ma się słuch, to nie można przejść obojętnie "obok" tych numerów. Hmm, można powiedzieć, że nawet trochę zazdroszczę ludziom, którzy pierwszy raz o nich słyszą, bo będą pierwszy raz odkrywać ich "muzyczny świat".
Tracklist:
Genesis
Ceremony
Urantia
Errorr
The Spell Of Mathematics
Pompeji
This Link Is Dead
Radiant City
Headless
Ohms