DEATH The Sound Of Perserverance 2LP
Pamiętam kiedy starsi znajomi, bardziej obeznani w metalu mówili mi zanim poznałem ten album, że to już progresywne pitolenie, że Chuck trochę nie wie co ma robić. Jako że zawsze, ale to zawsze tego typu znawcy się mylili, to jako młodzik pokiwałem tylko głową i postanowiłem sam wyrobić sobie opinię na ten temat. Jakże się mylili! „The Sound Of Perseverance” to jeden z moich topów twórczości Chucka.
Tak naprawdę każdy album Death to inna bajka i inne podejście do metalu i grania tej muzy. Nie mam ulubionego albumu tej kapeli, każdy uwielbiam na swój sposób i każdy to zupełnie inna wizja. Jednego dnia, kiedy chcę np. usłyszeć duszny ciężar, włączam „Scream Bloody Gore”, a gdy chcę być muzycznym hipsterem lubiącym mocne dźwięki odpalam „Symbolic”. Pisałem to już kilka razy, ale Chuck był dla mnie TYM muzykiem, który prowadził TEN zespół. Jego muza i jego podejście do grania zrewolucjonizowało rynek, scenę i jednocześnie zrobiło przewroty w moim poznaniu gatunku zwanego metalem. „The Sound of Perseverance” niestety był ostatnim rozdziałem historii Death. Początkowo był komponowany z myślą o nowym projekcie, czyli Control Denied, ale różne wydawnicze myki spowodowały, że nazwa Death została. Jedyne z czym mogę się zgodzić, jeśli chodzi o zdanie wszystkich piwnicznych znawców metalu to, że jest to progresja wymieszana z jazzem w czystej postaci. Ze słowem „pitolenie” też, ale z ich strony, a nie tej kapeli.
Chuck kolejny raz pokazał tu, że jest cholernie zdolnym kompozytorem i jednocześnie dobrym tekściarzem. Ta płyta to dla mnie opis umierającego świata, który na naszych oczach zaczyna gnić. Okładka jest równie genialna. Nie, nie jest to rekin, jak mówią niektórzy. Muzycznie natomiast mamy tutaj absolutną siekę. Już otwierający „Scavenger Of Human Sorrow” to pokazanie potęgi tego nowego składu. Richard Christy za perkusją nie bierze jeńców. Ciągłe zmiany tempa, wszystkie te jazzowo-progresywne zawijasy robią na mnie piorunujące wrażenie. Przed odsłuchem słyszałem również narzekanie na nowe wokale Chucka. Co za głupota... Moim zdaniem brzmią tutaj fenomenalnie! Zawsze twierdziłem, że jest najlepszym, lub raczej był najlepszym death metalowym „śpiewakiem” i ten album jest tego świadectwem. Jego wokal nigdy nie był czystej postaci growlem, a bardziej krzykiem, a tutaj oprócz tego doszły ewidentne wpływy wynikające z miłości do klasycznego heavy metalu, więc jak dla mnie miód.
Nie zgodzę się również z opiniami, że Shannon Hamm nie wniósł tu nic jako gitarzysta, że gra bardzo podobnie do Chucka i że jest odtwórczy. Wydaje mi się, że koncepcja tego albumu na tym właśnie polegała. Tak czy inaczej, już w pierwszym kawałku panowie przedstawili się genialnie. Podobnie było zresztą w „Bite The Pain”. Kwintesencją tego albumu jest dla mnie jednak numer trzeci i czwarty. Uwielbiam do bólu i uwielbiać będę. To co się dzieje w „Spirit Crusher” oraz „Story To Tell” to absolut i szczyt tzw. progresywnego death metalu! Jeśli ktoś uważa, że to jest słabe, to może spokojnie wracać do piwnicy i słuchać demówek Mantas. Mnie te numery zmiotły z planszy i zmiatają do dziś.
Każda kolejna sekunda albumu tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, jaki geniusz czaił się w jego kompozycjach i jak z tak brutalnej jazdy jaką jest death metal można stworzyć coś pięknego. Wystarczy odpalić sobie „Voice Of The Soul”, żeby zrozumieć o czym piszę. Jedyne co może bym odrzucił to cover Judas Priest. Fakt, zagrali ten numer fenomenalnie i z jeszcze większą agresją, ale jakoś moim zdaniem nie wpasował się w całość tego krążka. Jednak jeśli bardzo dobry cover jest jednym minusem tego krążka w mojej prywatnej ocenie, to życzyłbym sobie więcej takich minusów przy odsłuchach płyt nie tylko metalowych.
„The Sound of Perseverance” kończy dyskografię Death i jednocześnie pozostawia pewien niedosyt. Jest on związany z tym, że nigdy nie dowiemy się, czy Chuck poszedłby jeszcze dalej w progresję, czy być może zakończyłby ten zespół na zawsze i skupiłby się na Control Denied i tego typu projektach. Faktem jest jednak to, że Chuck był jednym z najwybitniejszych muzycznych twórców naszych czasów. Pisząc to, nie myślę o samym metalu, bo jak widać muzyk miał bardzo szerokie horyzonty i mnóstwo pomysłów, których niestety nie zrealizuje. Zmarł 13 grudnia 2001 roku, jednak jego legenda żyje nadal, a kapele pokroju Death To All czy Left To Die, które są prowadzone przez muzyków z nim związanych sprawiają, że kompozycje Chucka są odkrywane przez kolejne pokolenia.
Tracklista:
A1 Scavenger Of Human Sorrow
A2 Bite The Pain
B1 Spirit Crusher
B2 Story To Tell
C1 Flesh And The Power It Holds
C2 Voice Of The Soul
C3 To Forgive Is To Suffer
D1 A Moment Of Clarity
D2 Painkiller