DEATH Leprosy LP
Aby opisać "Leprosy" wystarczyłoby napisać jedno, no dobra, może dwa słowa ABSOLUTNY KULT! Ten album to fascynująca mieszanka ciężaru z duszną, gęstą atmosferą oraz zapachem unoszącej się śmierci.
W pracach nad płytą Death postanowił odejść od punkowej, młodzieńczej jazdy rodem z "Scream Bloody Gore", a skupić się bardziej na technice i potędze brzmienia. Do studia zaproszeni zostali perkusista Bill Andrews, basista Terry Butler (którego podczas sesji nagraniowych zjadła trema i dlatego partie basu na płycie musiał zagrać Chuck) oraz gitarzysta Rick Rozz. Z tym ostatnim Schuldiner miał okazję współpracować wcześniej w grupie Mantas, czyli pierwszym Death. Można powiedzieć, że nastąpiło pewnego rodzaju reunion...
Skupmy się bardziej, już nie na nazwiskach, które oczywiście są istotne, ale na muzyce. Określenie "Leprosy" mianem wybitnego albumu jest niewystarczające, aby w pełni oddać jego wartość. Moim zdaniem płyta jest esencją death metalu lat 80, dzięki której wszedłem w ten gatunek oraz pewnego rodzaju kamieniem milowym w całej historii Death. Z poruszanej tematyki utworów kapeli zniknęły gore, zombie i potoki krwi, a zamiast tego pojawili się prawdziwi ludzie. Ich filozofia i historie idealnie współgrały z genialną, równie esencjonalną, co sama muzyka, okładką.
Najbardziej rozpoznawalnym numerem z albumu jest "Pull the plug", czyli o opowieść o tym, co się dzieje w umyśle człowieka, którego życie jest sztucznie podtrzymywane przez aparaturę medyczną. Za każdym razem, gdy słyszę słowa "There is no hope - Why don't you... Pull the plug!", po moich plecach przechodzą ciarki. Uwielbiam go, aczkolwiek prawdziwą wizytówką "Leprosy" są "Open Cascet" albo "Primitive Ways". Nic z nimi sie nie zrówna... Mamy tam pogmatwane riffy, szalone tempo i... Chuck! Moim zdaniem jest, i był, jednym z najlepszych death metalowych wokalistów w historii gatunku. W jego głosie, pomimo całego muzycznego natężenia, słychać ogromną paletę emocji. Fakt, że bardziej krzyczał niż growlował, był jego olbrzymim plusem. Dzięki temu był bardziej plastyczny i lepiej wpasowywał się w koncept kolejnych albumów Death, które zresztą też należały głównie do niego.
Pomimo to, iż Chucka nie ma z nami od 2001 roku, to jednak pamięć o nim nadal trwa. Dzięki takim projektom jak "Death to All" czy "Left To Die" ta muzyka jest nadal żywa, nadal inspiruje kolejne pokolenia. Death jest jednym z najważniejszych zespołów w historii muzyki metalowej i jednym z tych zespołów, który nigdy nie nagrał słabej płyty. Czy gdyby Schuldiner nadal żył to Death by istniało, czy też staliby się objazdowym "festynem", jak spora cześć starej gwardii? Tego nie wiem. Być może skupiłby się na Control Denied lub założyłby zupełnie inny band, grający inną muzę. Moje gdybanie nie zmienia faktu, że był wybitnie utalentowanym muzykiem, po prostu był geniuszem. Jego muzyczne wizjonerstwo ma swój wydźwięk do dziś dnia, a tym którzy widzieli go na żywo, potwornie zazdroszczę!
Tracklista:
A1 Leprosy
A2 Born Dead
A3 Forgotten Past
A4 Left To Die
B1 Pull The Plug
B2 Open Casket
B3 Primitive Ways
B4 Choke On It