DE LA SOUL De La Soul Is Dead 2LP
De La Soul Is Dead... Czy tytuł ich drugiego albumu z 1991 roku stanie się w tym momencie proroczy i pogrzebie De la Soul? Zobaczymy. Nieważne jednak, co przyniesie przyszłość, ich muza będzie wiecznie żywa!
"De La Soul Is Dead" to kontynuacja tego, co Panowie rozpoczęli na swoim równie kultowym debiucie "3 Feet High And Rising". Bujające rytmy, pełne jazzowych odniesień, no i ta jedyna w swoim rodzaju nawijka na najwyższym poziomie. De La Soul, podobnie jak na poprzednim krążku, nie udają gangsterów, nie rapują tylko i wyłącznie o problemach społecznych. Interesuje ich przede wszystkim dobra zabawa i luz, to też chcą przekazać słuchaczom. Pomimo poruszania lekkich tematów, ich teksty zawsze trzymały i w sumie nadal trzymają wysoki poziom. De La Soul pokazuje, że pozytywna energia i poczucie humoru nie muszą być związane z piosenkami o niczym. W ich dowcipie jest klasa, jest dystans do rzeczywistości bez robienia z siebie durnia. Wydaje mi się, że Trugoy, Posdnuos i Maseo za pomocą swojej muzyki chcą raczej pokazać słuchaczom swój punkt widzenia, swoją rzeczywistość. Nigdy nie byli w tym nachalni, nie było w tym żadnego nacisku. Działali raczej w myśl "Chcecie się z nami pobawić? Nie problemu, zapraszamy!"
Wspomniałem już co nieco o muzyce zespołu, ale to za mało... To w jaki sposób De La Soul bawią się dźwiękiem, mieszają style, barwy, budują potężne instrumentale dookoła znalezionego jazzowego dźwięku na starej, zakurzonej płycie jest wręcz genialne! O ile w przypadku debiutu można dyskutować, czy nadal brzmi to świeżo, to na "De La Soul Is Dead" Panowie bawią się na full! Ilość zgromadzonych tu dźwięków, "instrumentów" sprawia, że ten album nie może znudzić się nawet na chwilę. Oczywiście, nie można pominąć ogromnej roli Prince'a Paul'a, który również uczestniczył w produkcji tej płyty. Wydaje mi się, że Prince i De La Soul idealnie się rozumieli i starali się jednocześnie zaskakiwać siebie nawzajem. Nie było dla nich rzeczy niemożliwych. Już na "jedynce" chemia miedzy nimi była niesamowita, ale tutaj... WOW. Moim ulubionym fragmentem "De La Soul Is Dead" jest, był i będzie: "A Roller Skating Jam Named "Saturdays" i to się raczej nie zmieni. Uważam, że jest to idealny przykład na czym polega "luzacka impreza" z De La Soul oraz doskonały przykład tego, jak definiuje się brzmienie hip hopu lat 90.
Tracklista:
LP 1
1. Intro
2. Oodles of O'S
3. Talkin' Bout Hey Love
4. Pease Porridge
5. Skit 1
6. Johnny's Dead Aka Vincent Mason (Live From the Bk Lounge)
7. A Rollerskating Jam Named "Saturdays"
8. Wrms' Dedication To the Bitty
9. Bitties In the Bk Lounge
10. Skit 2
11. Let, Let Me In
LP 2
1. Rap De Rap Show
2. Millie Pulled a Pistol On Santa
3. Skit 3
4. Pass the Plugs
5. Ring Ring Ring (Ha Ha Hey)
6. Wrms: Cat's In Control
7. Skit 4
8. Shwingalokate
9. Fanatic of the B Word
10. Keepin' the Faith
11. Skit 5