ARIANA GRANDE Eternal Sunshine LP RUBY
Ariana z gwiazdki dziecięcych programów stała się jedną z najbardziej rozchwytywanych gwiazd muzyki pop. Czy faktycznie jej muza jest tak dobra, to już kwestia gustu, ja osobiście mam stosunek dosyć ambiwalentny. Nie uważam, że jest słaba, ale też całe zamieszanie wokół jej twórczości jest trochę na wyrost. Grande jest jakby stereotypowym wyobrażeniem gwiazdy.
Piękna, utalentowana, typowa dziewczyna z pierwszych stron gazet i billboardów. Dodajemy do tego dobrych songwriterów, producentów i mamy sukces. Czy sukces komercyjny idzie w parze z artystycznym? Patrząc na jej dyskografię, to tak połowicznie. Grande nagrała na chwilę obecną sześć albumów. Powiedzmy, że połowa jest w porządku. Takie krążki jak „Dangerous Woman”, „Sweetener”, czy „Thank U, Next” to faktycznie bardzo dobrze zagrany pop z elementami r’n’b.
Nie znaczy to, że pozostałe wydawnictwa są jakoś strasznie uwłaczające albo że nie warto tego słuchać. Nic z tych rzeczy, aczkolwiek ja akurat uważam, że wymienione przeze mnie albumy to jej największe osiągniecie. Jednak najczęściej wracam do „K Bye for Now (SWT Live)”. Na tej koncertówce Grande brzmi doskonale i jest to tak naprawdę jej składanka „the best of”. Głos Ariany zresztą to również wielki atut jej muzy. Można się śmiać i gadać pierdoły o produkcie dużej wytwórni, ale laska serio potrafi śpiewać.
Pierwszy raz zwróciłem na nią uwagę za sprawą koncertu właśnie, a raczej jego fragmentu, który znalazłem na YouTube. Ariana wykonała tam cover Franka Oceana „Pink + White”. Zrobiła to tak, że byłem pod mega wrażeniem. Może zabrzmiała dużo lepiej niż sam Frank w oryginale? Jej głos, jej skala połączona z olbrzymim wyczuciem sprawiły, że postanowiłem sprawdzić jej albumy. No i tak jak wspomniałem, odczucia miałem mieszane.
Z jej wokalem, można robić naprawdę doskonałe produkcje z gatunku alternatywnego r’n’b, ale słupki się zgadzają, więc niech tak zostanie. W tym momencie Ariana podbija serca fanów i listy przebojów numerem „yes, and?” Kiedy pierwszy raz sprawdziłem ten numer to zupełnie mi nie siadł. Ot, takie tam housowe r’n’b rodem z lat 80./90. Teraz jest ciut lepiej, ale nadal widzę i słyszę w tym kopię „Vogue” Madonny. Remiksy też nie wnoszą nic ciekawego. Nawet wersja z Mariah Carey zupełnie mi nie weszła, a spodziewałem się zajebistej dyskoteki i klimatu jak w numerze „Now That I Know” z „Music Box”, którym Carey niegdyś podbiła moje serce.
No i tyle... „Eternal Sunshine” na bank okaże się sukcesem i nad tym nie ma co nawet dyskutować, a jeśli cały album będzie utrzymany w takim klimacie, to też znajdziemy tam niejeden mega banger, i o to w takiej muzie oraz produkcjach przecież chodzi.
Tracklista:
1. Intro (End of the World)
2. Bye
3. Don't Wanna Break Up Again
4. Saturn Returns Interlude
5. Eternal Sunshine
6. Supernatural
7. True Story
8. This Boy Is Mine
9. Yes, And?
10. We Can't Be Friends (Wait for Your Love)
11. I Wish I Hated You
12. Imperfect for You
13. Ordinary Things (Feat. Nonna)