ALICE IN CHAINS Dirt 2LP COLOURED
Pomyślcie o najlepszym komplemencie, jaki istnieje. Już? To nadal za mało, aby opisać wyobraźnie i artystyczny kunszt muzyków, którzy stworzyli to dzieło sztuki! Nie jest i nigdy nie był to zwykły album. To pamiętnik narkomana, zapis niepowodzeń, leków, bólu, nie tylko fizycznego, który zżera osoby uzależnione dzień po dniu, ale też psychicznego.
Alice In Chains chwycili słuchaczy za pysk i zabrali ich w podróż, która pomimo wspomnianego mroku, jest na swój sposób przepiękna i jedyna w swoim rodzaju. Można powiedzieć, że sam rok 1992 w historii grunge nie jest zwykłą datą... Kiedy spojrzymy na wydawnictwa z tego okresu, czyli Soundgarden, Pearl Jam, Screaming Trees, Mudhoney, Babes In Toyland czy Blind Melon (tak, bo nie tylko Nirvana i grała ten gatunek muzyczny) zmieniły historię rocka i definicję buntu. Stali się swojego rodzaju mentorami dla nastolatków na całym świecie, ponieważ w swoich utworach mówiło o rzeczach, z którymi każdy z nich mógł się utożsamiać. Byli kontrkulturą dla glamowych postaci, w damskich getrach, czy posępnych progresywnych dziadków, którzy zatrzymali się w latach 70.
"Dirt" był drugim, pełnym wydawnictwem AIC i jak dla mnie obok "Ten" oraz "Temple Of The Dog" jest najlepszym albumem ze wspomnianego gatunku. Moje pierwsze spotkanie z tym albumem, a raczej z muzyką AIC to wieczór na "Viva Zwei" (serio, dzięki nim zawdzięczam wiele muzycznych odkryć!) i klip do "Them Bones". DAMN, jak to weszło! Krzyk Stanleya, potężne gitary Jerryego... Znałem już Nirvanę, Pearl Jam oraz Soundgarden, ale to było coś innego. To nie były szare, smutne ulice Seattle, czy punkowy bunt, to był czystej postaci mrok podany tak, że siedziałem przed TV, jak zahipnotyzowany. Na szybkości dorwałem składankę "Nothing Safe" i automatycznie zakochałem się w tym zespole i ich mega dusznym, dołującym klimacie. Stali się moim numerem jeden oraz ulubioną kapelą z całego nurtu.
Kolejną pozycją na drodze poznania AIC był już pełny album, czyli właśnie "Dirt". Było to zupełnie inne przeżycie niż "składanka". Zostałem przygnieciony ciężarem tego wydawnictwa, nie tylko muzycznym, ale przede wszystkim tekstowym. Każde słowo Layne podkreśla, uwypukla ciężar zawarty w muzie Cantrella. Nie wiem, czy jestem w stanie wskazać ulubiony numer, ponieważ traktuję ten album jako całość. Na bank przy pierwszym przesłuchaniu byłem zachwycony "Rooster", "Rain When I Die", "Angry Chair", "Would?", no i oczywiście "Them Bones". Właśnie, "Would?". Hymn pokolenia lat 90 i kulminacja tego albumu. Szczerze, to ten numer nie może się znudzić, czego nie mogę powiedzieć o, chociażby "Smells Like teen Spirit" Nirvany. Uwielbiam "Nevermind", ale pierwszy numer przeważnie przerzucam, bo nie dam rady, ale winę za to ponoszą stacje radiowe i ogólnie media, które katują ten numer.
Natomiast przy "Dirt" zawsze czekam na koniec z wypiekami na twarzy jak przy pierwszym odsłuchu. Absolutny kult i idealne zwieńczenie podróży w głąb popękanej duszy tego albumu. Pamiętam, że kiedy dowiedziałem się o śmierci Stanleya, to nie byłem w szoku, jednak był koniec pewnej epoki tego zespołu. Fakt, że zawsze uważałem, że AIC to Jerry Cantrell (co zresztą udowadnia na solowych koncertach i płytach), ale Layne był wokalistą, który mógł to wszystko zaśpiewać i nadać temu odpowiedni ton. Na marginesie chciałbym również zaznaczyć, że Stanley obok Cornella, był dla mnie i w sumie nadal jest najlepszym wokalistą sceny Seattle i nie da się ich zastąpić. Właśnie, zastępstwa...
Jeśli chodzi o płyty AIC po reaktywacji, to stawiam je na równi z tym całym, kultowym okresem. "Black Gives Way to Blue", czyli pierwszy album z DuVallem, to obok "Dirt" moja ulubiona pozycja w ich dyskografii Alice In Chains. Tak czy inaczej "Dirt", to muzyczny absolut oraz jeden z tych albumów, który zmienił historię!
Szymon.
Tracklista:
A1 Them Bones
A2 Dam That River
A3 Rain When I Die
B1 Down In A Hole
B2 Sickman
B3 Rooster
C1 Junkhead
C2 Dirt
C3 Godsmack
C4 Untitled
D1 Hate To Feel
D2 Angry Chair
D3 Would?