JOHN FRUSCIANTE The Will To Death LP
John Frusciante to muzyczny szaleniec, gość, który cały czas poszukuje nowych muzycznych rozwiązań. Ktoś inny grając w tak wielkiej kapeli jak Red Hot Chili Peppers mógłby spokojnie odcinać kupony i machać nóżkami licząc kolejne miliony wpływające na konto. On jednak tworzy i wychodzi mu to zazwyczaj bardzo dobrze.
Jego solowa dyskografia to absolutny miks wszystkiego. Fru nie ma żadnych granic i pod własnym nazwiskiem przekracza kolejne. Bawi się elektroniką jeśli ma na to ochotę, zatraca w psychodelicznych, kakofonicznych dźwiękach, czy też tworzy szeroko rozumiane alternatywne granie. Niektóre jego albumy są jednak przeznaczone tylko i wyłącznie dla jego fanów, niekoniecznie tych, którzy pasjami słuchają RHCP. Już same początki tych solowych płyt nie były oczywiste.
Jego debiut w postaci „Niandra LaDes and Usually Just a T-Shirt” był dość ciężkostrawny. Po sukcesie jaki odniósł z RHCP, John zaserwował album, który fanów radiowych hitów odrzucał swoim brzmieniem i awangardowo-folkowym graniem. Jeśli ktoś spodziewał się tam klonów „Under The Bridge”, to był raczej bardzo zaskoczony. Przyznam się, że sam należałem do tej grupy. Dopiero po latach przekonałem się do tego albumu i odkryłem tajemnicę oraz pewien smutek w nim zawarty. Wszystko za sprawą występu Johna w jakimś programie, gdzie z gitarą akustyczną wykonał numer „Going Inside”. John z mętnym wzrokiem i swoim wokalem rozwalił mnie totalnie. W tym numerze usłyszałem strach, lęk oraz pewną walkę ze swoimi słabościami, którą Fru toczył nieraz. Tekst, plus to, co John przeżył i być może nadal przeżywał, stworzył jedną chwytającą za serce całość. Ten numer i niekoniecznie doskonały od strony technicznej występ miał w sobie więcej serca i duszy niż ukochane przez wielu „Californication” na którym John powrócił po raz drugi do „Papryczek”.
Przez ów występ z automatu zaopatrzyłem się w „To Record Only Water for Ten Days”, czyli album z którego pochodziło „Going Inside”. Był to właśnie moment który rozkochał mnie w solowych albumach Johna. Uwielbiam ten krążek i wracam do niego częściej niż do nowości z gatunku dziad rocka od RHCP. Przez ten album również doceniłem i bardziej zrozumiałem jego poprzednie solowe albumy.
W 2004 roku Frusciante wpadł na pomysł, aby wydać sześć różnych albumów w przeciągu sześciu miesięcy, kiedy odpoczywał od pracy z RHCP. Warto zaznaczyć, że na tych krążkach wspierał go Josh Klinghoffer, który po kilku latach zastąpił go w RHCP. Moim ulubionym fragmentem tej serii był właśnie album „The Will To Death”, który został stworzony w przeciągu czterech dni. Już otwierający cały krążek „A Doubt” nie pozostawiał żadnych wątpliwości, że będzie bardzo dobrze. Jeśli na samym początku artysta potrafi przykuć naszą uwagę, jest to potwierdzenie, jak wielki talent w nim drzemie.
„The Will To Death” posiada vibe starego prostego rockowego, czasem lekko psychodelicznego grania, ale nie pozbawionego współczesnego sznytu i pomysłowości. John nie bał się w tym wszystkim również jazgoczących, hałaśliwych dźwięków i elektronicznego podbicia. Wystarczy odpalić sobie „An Excercise" gdzie znajdziemy zarówno klimaty RHCP, ale też przestrzeń dźwięków, które przenoszą nas do innego świata, a dokładnie do świata Frusciante. Wydaje mi się, że tym albumem John nie tylko kolejny raz dał upust swoim muzycznym fascynacjom, które w RHCP raczej by nie przeszły, ale też rozliczał się ze swoją przeszłością.
Teksty wydają się tu być bardzo osobiste i głębokie. Dlatego też muzycznie niekoniecznie zawsze starał się zmęczyć czy też totalnie zaskoczyć słuchacza, aby nie odwracać uwagi od tego co stara się nam przekazać. John opowiada nam o śmierci, przemijaniu i wszelakich życiowych zmianach. Takie numery jak „Loss”, „Unchanging” czy „The Mirror” to idealne przykłady tego rozwiązania i tego typu opowieści.
Moim ulubionym fragmentem jest jednak numer „A Loop”, w którym John czasami przypomina wokalnie Eddiego z Pearl Jam. Jest to rozdzierający serce emocjonalny numer, który zarówno przytłacza nas smutkiem, ale też daje nadzieję, że wszystko może się zmienić. Bomba, pod każdym względem.
Warto zwrócić również uwagę na szatę graficzną tego tytułu. Okładka albumu w pewnym sensie idealnie odzwierciedla zawartość muzyczną, którą tu słyszymy. Czy jest to najlepszy solowy album Frusciante? W moim zestawieniu chyba tak. Krążek ten wzruszył mnie nieraz, ale też spowodował, że nuciłem pewne melodie w głowie przez kilka dni.
Powtórzę raz jeszcze, że ten album bije na głowę albumy RHCP z ostatnich lat oraz pokazuje jak wielkim i ważnym artystycznym pierwiastkiem zespołu jest John. Ostatnie albumy, które z nimi nagrał to raczej typowy powrót dla kasy, co oczywiście rozumiem, bo rachunki same się nie zapłacą. Mam nadzieję, że John z czasem znów wpadnie na pomysł, aby nagrywać TAKIE albumy i jednocześnie przekona kolegów z RHCP, żeby bardziej ufać jego muzycznym pomysłom, a nie trzymać się schematu, który dawno przestał być fajny.
Tracklista:
A1 A Doubt
A2 An Exercise
A3 Time Runs Out
A4 Loss
A5 Unchanging
A6 The Mirror
B1 A Loop
B2 Wishing
B3 Far Away
B4 The Days Have Turned
B5 Helical
B6 The Will To Death